czwartek, 3 marca 2016

Preparation VIII

Następne dni były bardzo przyjemne chociaż ciężkie.
Nabrałam masy, a moje mięśnie zaczęły nabierać kształtu.

Codziennie rano rozciągaliśmy się w ogrodzie. Jedliśmy wspólnie śniadanie i studiowaliśmy plany różnych ośrodków.

Gabriel uczył mnie o gospodarowaniu przestrzeni. Dowiedziałam się dużo o survivalu.

Co dwa dni chodziliśmy do lasu i
próbowaliśmy w praktyce sztuczki, których uczył mnie chłopak.

-Dobrze Ci idzie. - powiedział kiedy wróciliśmy z codziennego wieczornego biegania. - Zostało nam już tylko 5 dni.

- Ach. Szybko minęło. - westchnęłam.

Całymi popołudniami uczyłam się sztuk walki tak żeby poradzić sobie w starciu innymi ludzmi.

Gabriel opowiadał mi o obozach ludzi którzy przetrwali do tej pory. Mówił, że jeśli im się to udało muszą być bardzo silni. W końcu 3 lata to nie tak mało.

Podobno wielu z tych ludzi nie zawachałoby się żeby nas zabić i odebrać nam to co będziemy mieli przy sobie.

Ludzie wrocili do sowojej egoistycznej natury.
Odezwał się w nich instynkt przetrwania.

Wciąż trudno jest mi wyobrazić sobie taki świat. Czasem mam wrażenie, że to jeden wielki żart i za chwilę moi szkolni przyjaciele wyskoczą zza drzewa krzykną "dałaś się wkręcić!" i zabiorą mnie do domu.

Tylko, że jeszcze wtedy nie było najgorzej. W ciągu tych dwóch tygodni z Gabrielem było fantastycznie. Miałam pod dostatkiem jedzenia. Miałam towarzystwo chociaż to była tylko jedna osoba ale bardzo się z nim zżyła przez ten krótki czas.
No i miałam dach nad głową. Ciepłe łóżko. Wodę w kranie. Kapcie na nogach. To bylo trochę jak dwutygodniowe wakacje z naturą. Po prostu przez większość czasu uczyłam się walki i zasad survivalu.

Był ostatni dzień przed naszym odejściem.

Spędziliśmy wspólnie 13 wspaniałych dni. Nauczyłam się mnóstwa nowych rzeczy.

Mocno zmieniłam swoje myślenie.

Raz nocowaliśmy w lesie bo chłopak chciał mi pokazać jak yo będzie wyglądało podczas naszej podróży. Nie było łatwo. Miałam problem z rozpaleniem ognia ale w końcu mi się udało. Poraniłam sobie ręce bo nieuważnie wsadziła je w oset. Na wieczornym polowaniu wywróciłam się i spłoszyłam królika, którego Gabriel chciał zjeść na kolację. A po zmroku jakieś trzy razy musieliśmy sprawdzać otoczenie naszego obozu bo sznurek z puszkami nie wystarczał. Co prawda rościągnięty wokół obozu informował nas o ewentualnym zagrozeniu, mimo to niektóre zwierzaczki były bardzi mądre. Na szczęście jakoś przetrwaliśmy tę noc. I z licznymi ranami wróciłam do naszego domku.

Gabriel swoimi sposobami szybko wyleczył moje skaleczenia. Było dobrze.

Przez ostatnie 3 dni omawialiśmy trasę, którą będziemy szli do Rosarii.

Na pytanie dlaczego właściwie ktoś od nich nas stąd nie odbierze Gabriel odparł, że też wolałby tą opcję.

Według niego to taki sprawdzian: "zobaczymy czy sobie poradzisz, czy warto było cię hodować"

Bałam się. Nie miałam pojęcia czy sobie poradzę ale naprawdę cieszyłam się, że mam go przy sobie.

Droga naszej podróży była już zaplanowana. Gabriel i kilku fachowców ją układało.

Wybierali miejsca postoju co około 30 kilometrów tak żebyśmy mogli odpocząć i schronić się gdzieś na noc.

Pierwszego dnia mieliśmy do przejścia 20 km. Mieliśmy wyruszyć o 5 rano tak żeby zaoszczędzić trochę czasu i zdarzyć przed zachodem słońca.
Dzień wcześniej odbyliśmy trening i spakowaliśmy plecaki.

Dostałam strzelbę i dwa pistolety. Do tego mnóstwo naboi i kilka noży różnej wielkości i z różnym przeznaczeniem.

Zapakowaliśmy wszystko niezbędne. Czyli ubrania, jedzenie, leki i broń.

Do tego śpiwory i w drogę.

Tej nocy spałam bardzo spokojnie. Miałam głęboki, piękny sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz